poniedziałek, 26 maja 2014

Trzynasty: Nie będzie dzisiaj nagrody, panie Pique!

 ZOE

  Na finał Pucharu Konfederacji zjechała cała rodzina Fabregasów, Pique oraz moja siostrzyczka Carmen. Oczywiście Cesc koniecznie chciał przedstawić mnie swoim rodzicom, toteż dzień wcześniej zjedliśmy wspólną kolacje. Biedny Geri musiał zostać w hotelu z Reiną i Ramosem. Potem słuchaliśmy przez resztę wieczoru o ich wygłupach, przygód z ochroną i kawałach robionych na pozostałych zawodnikach.
  Od samego rana cała La Roja chodziła jak nakręcona i mocno zmotywowana. Wcale się im nie dziwie. Przeszli przez wszystkie rundy a teraz znaleźli drogę do finału. Ostatni trening przed meczem na stadionie i ostatnie poprawki co do taktyki. O 18 byliśmy już na Maracanã. Tradycyjnie chłopcy pojechali tam wcześniej, bo czekała ich jeszcze rozgrzewka. Ogromny obiekt wypełniał się z każdą minutą kibicami obu reprezentacji oraz tymi, którzy lubią popatrzeć na prawdziwy football. O równej dziewiętnastej na boisku pojawiły się obie drużyny. Tradycyjnie odegrano hymny państwowe a potem odbyło się rozlosowanie połowy. Podanie rąk kapitanów i wymiana proporczykami, a następnie zdjęcie. Pierwszy gwizdek arbitra i zaczynamy. Piłka od razu trafia pod nogi Brazylijczyków. Przedostają się w mgnieniu oka w nasze pole karne. Podanie do Freda z prawego skrzydła, który zaraz podaje do Neymara. Nasza obrona się gubi. Gerard nie wie co ma robić, tak samo z Arbeloą. Zamieszanie pod bramką a Fred leży i jeszcze kopie piłkę do bramki. Casillas kompletnie zdezorientowany wyciąga futbolówkę z siatki już w drugiej minucie. Przez kolejne dziesięć minut nic się nie dzieje. W 15' Arbeloa ogląda żółtoplą kartkę, jak i Ramos kwadrans później. Za ten błąd obrońcy przeciwnicy dostają rzut wolny z 20 m, który wykonuje Oscar. Na szczęście piłka przelatuje ponad bramką. Nie można powiedzieć, że Hiszpania nie miała swoich akcji, bo w końcu widać ich było też i pod polem karnym Brazylijczyków... Ale niestety nie udawało się. W 44 minucie rozpędzony Neymar podał piłkę Oscarowi pod pole karne, ale ten nie miał jak strzelić i oddał ją (już) zawodnikowi Barcelony. Wykiwał Arbeloę... Teraz to on nie ma prawa tego robić! Może, ale tylko i wyłącznie gdy będzie już grał dla klubu! Wyszedł sam na sam z Ikerem i wpakował piłkę do bramki.  
  Sędzia odgwizdał przerwę, więc wszyscy zawodnicy zeszli do szatni. Spojrzałam na Livię, która siedziała obok mnie i nadal, mocno zaciskała kciuki.
   - Przetrzepię skórę w Barcelonie temu Alvesowi, zobaczy! Ma popełnić błąd! - warknęła Fabregas.  
   - Policzymy się z nim razem, a przy okazji dorwiemy tego nowego. - zaśmiałam się.
   - A to nie będzie trudne, bo z tego co wiem to oni nierozłączni są - zauważyła. - Dorwie się ich razem.  
   - Obmyślimy kolejny szatański plan i skombinuje się jakąś ciemna szafę, to nauczą się do której bramki mają trafiać.
   - Tylko żeby im się czasem na klub to potem nie odmieniło - zachichotała pod nosem. - Jestem ciekawa czy ten mój braciszek dziś wyjdzie na boisko.
   - Mogę się z wami złożyć, że ta ciamajda dziś nie zagra - zaśmiała sie ich młodsza siostra, która siedziała obok Livii.  
   - Trener chyba zauważył te jego boczki. - wyszczerzyłam się.
   - Będziesz mu chyba musiała pomóc się ich pozbyć - rzuciła Carlota i wtedy zetknęła się z karcącym spojrzeniem jej matki. - No, co? Jestem już duża! - dorzuciła, a jej chłopak siedział obok, zakrywał swoją buzię by nie było widać, że się śmieje.  
   - Ja tam mam swoje sposoby. - powiedziałam pół głosem i puściłam oczko do sióstr Fabregas.
   - I ja już chyba nawet wiem jakie - zaśmiała się Livia, a Carlota przytuliła się do ramienia Sergiego.  
  Piłkarze weszli ponownie na murawę. Zaczynamy drugą połowę. Del Bosque zmienia Alvaro Arbeloę a na jego miejsce wchodzi Azpillicueta. Niespełna minutę potem pada trzecia bramka w tym meczu, a druga Freda. Brazylijczyk po raz kolejny oszukał naszą obronę i strzelił z ostrego kąta na drugi róg. Dziesięć minut za nami a na murawę wchodzi Villa za Torresa oraz Navas za Mate. Pierwszy kontakt z piłką w polu karnym i faul na Jesusie. Marcelo podcina, a sędzia dyktuje karnego. Pojawia się nikła szansa i nadzieja. Do wykonania rzutu podchodzi Sergio Ramos. Pudłuje, a przeciwna drużyna może powoli zacząć się cieszyć. Mijają kolejne minuty a nasi Hiszpanie próbują przedrzeć się bliżej brami przeciwnika. Kolejna akcja żółto-granatowych i faul na Neymarze. Pique ogląda czerwoną kartkę i wkurzony schodzi z boiska. Nasze szanse na odrobienie są nikłe. Brazylijczycy spokojnie wykonują zmiany ( 73' Jadson za Hulka, 80' Jo za Freda, 88' Hernandes za Paulinho). Mecz kończy się wynikiem 3:0. Brazylia świętuje zwycięstwo. Hiszpanie są w podłych nastrojach a szczególnie nasz El Lobo. Nikt nie ma pretensji do obrońcy, koledzy próbują go pocieszyć. Ze spuszczonymi głowami schodzą do tunelu.
Z trybun zeszliśmy i my. Przeszliśmy do miejsca, gdzie mogliśmy w spokoju zaczekać na chłopaków. Stałam tuż obok Carloty i mojej siostry, a Livia przy swoich i rodzicach Gerarda.
   - Mogłam się z wami złożyć, że Cesc jednak nie wejdzie - wypaliła najmłodsza Fabregas dla rozładowania atmosfery.  
   - A ja, że wielkolud wyleci z boiska. - szepnęłam do niej i cicho się zaśmiałam.
   - Fajnie braciszek zaczyna znajomość z nowym kolegą - wyszczerzył się Marc, jego brat. 
   - Zaraz Alves tu wyleci i będzie go bronił.
   - Ale macie tematy - Nuria, pani Soler pokręciła głową. - Mont, chodźmy do łazienki, bo pewnie jeszcze chwilę zajmie zanim zobaczymy tych naszych synów. - powiedziała i wtedy razem z matką Gerarda zniknęły. Wtedy pan Francesc objął ramieniem swoją starszą córkę. 
   - Czy jest coś między tobą a Gerardem? Bo nie wydaje mi się, aby to była zwykła przyjaźń? - zaczął.     

LIVIA

 Mecz nie zakończył się tak jak każdy oczekiwał, ale i tak byłam dumna z chłopaków. Dobra... Z Gerarda może trochę mniej, że zarobił sobie czerwień w finale! Staliśmy w korytarzu, gdzie naokoło były rodziny innych piłkarzy. W pewnym momencie mamusie poszły 'przypudrować nosek', bo miały dość naszych żartów. Tata objął mnie ramieniem i nagle, przy wszystkich zaczął coś paplać o mnie i Pique! Spojrzałam automatycznie na Carlotę, a ta zaczęła kręcić głową, że ona nic nie powiedziała. A najciekawsze było to, że obok stał jeszcze pan Joan! 
   - Tato... Skąd taki pomysł? - zaśmiałam się nerwowo.  
   - Po prostu spędzacie ze sobą mnóstwo czasu i widzę jak na ciebie patrzy, a ty na niego. - powiedział już nieco ciszej. 
   - Wygrałem - wyszczerzył się Marc i podszedł do swojego ojca, wyciągając do niego otwartą rękę. 
   - Odejdź ode mnie. Rozliczymy się jak wrócimy do domu! - warknął senior Pique do swojego młodszego syna, a wszyscy patrzyliśmy na nich zdziwieni. 
   - Założyłem się z tatą już bardzo, bardzo dawno temu, że się w końcu ze sobą spikniecie - śmiał się chłopak. 
   - Czyli to prawda, tak? - spojrzał na mnie ojciec, a ja poczułam na swoich policzkach, że wyskakują rumieńce. 
   - Tak jakoś wyszło... Ja i Geri... - plątał mi się język. - Proszę nie mówcie nic Cescowi. On nas ukatrupi. - spojrzałam na każdego po kolei. 
   - I chyba lepiej jeszcze nie mówić mamom, bo zaraz będziesz już miała sukienkę, a on smoking - wyszczerzyła się Carlota.
   - Czyli to jest taka nasza, jak na razie tajemnica? - uśmiechnął się do mnie tata Gerarda.  
   - Cieszę się, że pan to rozumie. - odpowiedziałam.
   - Ważne, żeby młodzież była szczęśliwa, nie? - zaśmiał się tata i wtedy spojrzał na Carlote i Sergiego oraz Zoe, a ja wtedy zobaczyłam, że Villa i Torres kroczą pierwsi i zatrzymują się, jeden przy Olalli, a drugi przy Patrici, a zaraz za nimi równo kroczą Cesc i Gerard.
   - O, idzie ten co się nagrał - zakpiła Carlota, a Cesc wtedy się jej wykrzywił i objął w pasie Zoe, całując ją w policzek.
   - Ważne, że wam naszego dzisiejszego bohatera przyprowadziłem - zaśmiał się, a Gerard wtedy spiorunował go wzrokiem. 
   - Nie będzie dzisiaj nagrody panie Pique. - szepnęłam do ucha obrońcy, przytulając go. Przy wszystkich mogłam tylko to zrobić, bo zawsze robiłam to bez żadnych podejrzeń. Gerard od zawsze był takim moim misiem do przytulania.
   - Liv, nie dobijaj - zrobił smutną minkę.
   - Nie wiem co mu tam powiedziałaś, ale dobrze - Cesc wyciągnął do mnie kciuk do góry. - Ja też będę sobie z niego używał - śmiał się.  
   - I mówi to ten, który zagrał 90 minut. - skwitowała go Carlota
   - Lepiej nie zagrać, niż złapać do kolekcji kolejną czerwoną kartkę - zauważył. 
   - Czuję się tak, jakbym słuchał kłótni małych bliźniaków i małej Carloty - westchnął nasz ojciec. 
   - Teraz słuchasz kłótni dużych bliźniaków i dużej Carloty - pokazałam mu język i wtedy powróciły mama i pani Montserrat. 
   - Są nasi dzisiejsi bohaterowie - wyszczerzyła się pani Bernabeu, a ja myślałam, że Gerard tam dosłownie zejdzie. Oj ciężko mu teraz będzie, ciężko. 
   - Może wracajmy już do hotelu, co? - zmienił szybko temat. 
   - No, ale braciszku nooo! - śmiał się Marc. 
   - Geri dziś w nie w humorze - dorzucił Cesc, a Pique jedynie przewrócił oczami. Zaśmialiśmy się i wszyscy ruszyliśmy w stronę wyjścia. Jeżeli nadarzy się okazja, trzeba chyba będzie jakoś spróbować poprawić humor mojemu wielkoludowi, prawda?

***
 Tak się udało, że w Dzień Matki jest rozdział z udziałem mam bohaterów :)

4 komentarze:

  1. super :)
    biedny Geri, biedny Cesc ...
    niech się nie przejmują, dziewczyny ich pocieszą :D
    fajnie się czyta to opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zapraszam http://nowyourejustaghost.blogspot.com/ :)

      Usuń
  2. Czyli rodziców mają już po swojej stronie, teraz tylko Cesc. Oby on nie miał z tym problemów...

    OdpowiedzUsuń