piątek, 28 lutego 2014

Czwarty: Nie Gerard, ty zawsze byłeś wielkoludem!

ZOE

  Poplątałam się chwilę po korytarzu to w jedną, to w drugą stronę. Podeszłam do drzwi pokoju, w którym przebywała moja siostra i położyłam rękę na klamce. W tej samej chwili, ktoś pociągnął za nią, a w drzwiach zobaczyłam roześmianą twarz Fabregasa.
  - Przestraszyłeś mnie ! – odskoczyłam do tyłu.
  - Oto chodziło. Szkoda, że nie widziałaś swojej miny. To ja powinienem się wystraszyć. – powiedział
  - Bardzo śmieszne. Powiedz lepiej jak poszła nauka. – szybko zmieniłam temat.
  - Carmen jest naprawdę zdolna, ma podstawy i rozumie zadania. Brakuje jej tylko tego aby ktoś naprowadził ją na dobra drogę, a potem jest w stanie rozwiązać zadanie. Nie jest to może jakiś wysoki poziom, ale daje radę. – oznajmił i uśmiechnął się w kierunku swojej uczennicy.
  - Szczerze mówiąc myślałam, że jest gorzej. Naprawdę się cieszę, że miałeś ochotę i czas, żeby jej pomóc. Nie wiem jak Ci się odwdzięczę…
  - Mogłabyś mnie gdzieś zaprosić. Wiesz jakieś kino, dyskoteka, restauracja… – wymieniał po kolei.
  - Ej, ej nie zapędzaj się tak Fabregas. Jak coś wykombinuję to dam znać. – odpowiedziałam.
  - Odprowadzisz mnie do auta ? Ta klatka schodowa jest naprawdę ciężka do ogarnięcia, nie wiem czy sobie z tym sam poradzę . – powiedział, a ja popatrzyłam na niego jak na głupka i ciężko westchnęłam.
  - Niech Ci będzie, ja się tam ciemności nie boje.
  - Ciemności ? To tu nie ma światła ? Teraz to już obowiązkowo musisz iść razem ze mną ! – krzyknął i pociągnął mnie w stronę wyjścia.
Jakoś bez większych problemów i pisków Cesca udało nam się wyjść na ulice. Oparł się o maskę swojego samochodu, skrzyżował ręce na piersi i lekko uśmiechał się w moją stronę.
  - Wyglądasz jak pedofil z tym uśmieszkiem. – skwitowałam go i wybuchłam śmiechem.
  - Dziękuję naprawdę. Taki mam już zwyczaj, to jest tak zwany mój podryw "na głupka" – odpowiedział.
  - Nie chce nic mówić, ale chyba coś na mnie to nie zadziałało…
  - A skąd wiesz, że stosowałem go na Ciebie ? Dopiero za twoimi plecami szła pewna pani. – powiedział pewny siebie.
  - Od tej matmy chyba Ci się w oczach dwoi. Omamów słuchowych i wzrokowych to jeszcze nie mam. – oznajmiłam i ruszyłam w kierunku swojego mieszkania.
  - Idziesz tak sobie bez pożegnania? Nie ładnie tak Zoe…
  - Dobranoc Cesc. – powiedziałam nie odwracając się w jego stronę.
  - Do zobaczenia. – usłyszałam jeszcze za sobą cichy głos Fabregasa. 

LIVIA

  Gerard podwiózł mnie pod dom mój i mojego bliźniaka. Przez całą drogę się wcale nie odzywałam, a i też Pique nie zaczynał rozmowy. Czasem potrzeba mieć kogoś blisko, nawet jeżeli chcesz posiedzieć w ciszy. 
   - Zabito ciężarną dziewczynę na moich oczach. - mruknęłam, gdy zatrzymał coopera na podjeździe. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Lekarze na szczęście zdołali uratować dziecko. - dodałam, spoglądając w dół. 
   - Nie wiem co mam powiedzieć. - szepnął. - Przykro mi, Livia. 
   - Sama chciałam pracować w policji, więc muszę się do tego przyzwyczaić. - odparłam. - Jeżeli chcesz to jedź samochodem do domu, bo już późno, a ja i tak mam jutro wolne. 
   - Okaj, ale i tak cię odprowadzę. 
   - Jestem już dużą dziewczynką, Gerard, a poza tym mam kilka kroków do drzwi. - uśmiechnęłam się lekko. 
   - Ale i tak nie masz nic do gadania. - wyszczerzył się i wysiadł, obchodząc samochód. Otworzył mi i podał dłoń, pomagając wysiąść. Zaprowadził mnie do domu. Weszliśmy do środka, było ciemno, ale nie zaświecałam światła, bo rzadko to robiłam, gdy wracałam o tej porze. Po prostu ciemność mi nie przeszkadzała. 
   - Dziękuję Geri. - szepnęłam i wtedy poczułam jak przygarnia mnie do siebie i zamyka w swoich silnych ramionach.
   - Nie ma za co. - usłyszałam. - Będzie dobrze. - dodał i pocałował mnie w czubek głowy, a wtedy z otwartej kuchni, znad wysepki zapaliło się światło. 
   - Co to za miłosne sceny? - niby się zaśmiał, ale w jego wyrazie twarzy widziałam też coś dziwnego. 
   - Myślałam, że już śpisz. - mruknęłam i oderwałam się od przyjaciela. 
   - Nie, jakoś nie mogłem zasnąć - odparł Cesc. 
   - To ja będę zmykać. - Pique kiwnął głową. - Samochód przywiozę ci rano, dobra? Trening i tak mamy przesunięty na wieczór. - dodał i pomachał Cescowi. Wyszedł. 
   - Ja od razu idę się położyć. - powiedziałam. - Miałam ciężki dyżur. - upiłam trochę wody ze szklanki brata, która stała obok niego.
  Rano oczywiście gdzieś wcięło Francesca, ale tak zwykle bywało. Gdy nie miał porannego treningu, gdzieś wybywał i rzadko się spowiadał gdzie idzie. Ja siedziałam na dole i czekałam, gdy Gerard przywiezie mi samochód, więc gdy tylko zajechał to nawet nie dałam mu z niego wysiąść tylko od razu kazałam mu jechać do szpitala.
   - Livia, coś się stało? Coś cię boli?! - zaczął panikować i mi się przyglądać.        
   - Nie, ze mną wszystko w porządku. Naprawdę. - uśmiechnęłam się lekko. - Chciałabym tam pojechać i zobaczyć jak z tym dzieckiem tej dziewczyny.
   - Dzięki Bogu, bo mnie wystraszyłaś! - odetchnął z ulgą. - Bardzo się tym wszystkim przejęłaś. - dodał i odpalił silnik.
   - Bo ta dziewczynka została praktycznie sama na świecie. Nie ma nikogo.
   - Jeżeli tak jest to pewnie od razu trafi do adopcji, a wiele par właśnie chce takie maleństwo. - spojrzał na mnie. - Z resztą, dziecko zawsze ma ojca.
   - Ojcem był ten co strzelał, więc uwierz, że prawa się mu nie należą. - powiedziałam ostrzej. 
   - No dobra, to już jedziemy. - dodał i wyjechał na główną drogę. Na miejscu byliśmy niedługo później. Do środka wszedł ze mną i pomógł mi szukać oddziału z noworodkami.
   - To ta dziewczynka. - wskazała nam pielęgniarka, która zaprowadziła nas do szyby, przez którą było widać dzieci w inkubatorach.         
   - A wszystko z nią w porządku? - zapytałam.
   - Jest wcześniakiem, ale jest zdrowa. Musi tu oczywiście chwilę poleżeć pod obserwacją lekarzy, ale mamy nadzieję, że będzie dobrze i znajdzie się ktoś, kto się nią zaopiekuje. - skinęła głową.
   - Czyli jednak idzie do adopcji? - zainteresował się Pique.  
   - Matka zmarła, a sama pani komisarz mówiła, że ojciec pójdzie do więzienia. - wskazała na mnie. - Wszystko właśnie na to wskazuje.
   - Rozumiem. - skinęłam głową.
   - Ja już muszę iść do swoich obowiązków. Mogą państwo jeszcze tu zostać, ale niedługo, dobrze? - powiedziała, a my oboje skinęliśmy głowami. Odeszła, stukając swoimi grubymi podeszwami.
   - Te wszystkie dzieci są takie maleńkie i bezbronne. - mruknęłam cicho.
   - Każde z nas takie było. - zaśmiał się obrońca.
   - Nie Gerard, ty zawsze byłeś wielkoludem! - pokazałam mu język.
   - No wiesz?! - udał oburzenie.
   - No wiem. - szturchnęłam go w ramię i znów spojrzałam na środkowy inkubator z dziewczynką. - Pewnie gdybym była jeszcze troszkę starsza, miała narzeczonego albo męża to zastanowiłabym się mocno nad tym, żeby ja adoptować. Spójrz jaka jest śliczna! - uśmiechnęłam się szeroko.
   - Każde dziecko w tym wieku jest takie samo!
   - Gerard! Nie, nie jest takie samo! - spiorunowałam go wzrokiem.
   - Kobiety... - pokręcił głową. - Chcesz jeszcze zostać? - zapytał po chwili. 
   - Nie, możemy iść. - uśmiechnęłam się lekko. - Chciałam tylko sprawdzić co z tą dziewczynką. 
   - To może dasz się gdzieś zaprosić? Na jakieś śniadanie na przykład, bo umieram z głodu? - objął mnie ramieniem, a drugą ręką pogładził się po swoich brzuchu. 
   - Masz szczęście, bo ja też jeszcze nie jadłam. - uśmiechnęłam się. - To chodźmy.

ZOE

 Długo zastanawiałam się nad wybraniem numeru do Fabregasa. Przez głowę przechodziły mi najróżniejsze myśli. Wahałam się nad wciśnięciem guzika odpowiadającego za wybranie połączenia. Mógł być na treningu, albo gdzieś z Gerardem, może spał lub robił coś naprawdę ważnego.
W końcu zdecydowałam się i wybrałam jego numer. Jeśli jest zajęty to ma pecha. Ja więcej razy nie mam zamiaru dzwonić.
  - Cześć Zoe. Więc w końcu dzwonisz, żeby mnie gdzieś zaprosić ? - usłyszałam jego roześmiany głos.
  - Mylisz się, dzwonie, żeby zaproponować Ci wyjście do dyskoteki. To jest propozycja, a nie zaproszenie. - powiedziałam.
  - Ale, że tak sami ? Nie wydaje Ci się to podejrzanie? - zapytał.
  - I znowu pudło Fabregas. - odpowiedziałam pewnie. - Chcę, aby Livia też przyszła. A ! I Gerard też będzie mile widziany.
  - On to na pewno nie przepuści takiej okazji. - powiedział.
  - Może być przyszły piątek ? - zaproponowałam.
  - Mam bardzo napięty grafik. Trzeba będzie przesunąć parę spotkań... - mówił.
  - To jeśli naprawdę nie możesz, to będę musiała zadowolić się towarzystwem twojej siostry i twojego przyjaciela oraz jakichś nowo poznanych kolesi. - powiedziałam z sarkazmem.
  - Będę na pewno. Przyjedziemy po Ciebie. A jak tam u Carmen ? Zdała ten test ? - zapytał.
  - Dzisiaj dopiero napisała. Oceny dopiero w przyszłym tygodniu. Jak źle jej pójdzie to zwalę to na Ciebie.
  - Chciałabyś ! Jeśli twoja siostra będzie potrzebować jeszcze jakich korków z matmy to możesz śmiało dzwonić. - zaproponował.
  - W takim razie w najbliższym czasie możesz spodziewać się ode mnie telefonu. Do zobaczenia w piątek.
  - Już nie mogę się doczekać! - powiedział i się rozłączył. 

***
Słowa zbędne *.*
 

sobota, 22 lutego 2014

Trzeci: Przepraszam, to z emocji

 LIVIA

Rano gdy się obudziłam mojego brata już nie było. Pewnie wyciskał ostatnie poty na treningu, kiedy ja mogłam sobie poleniuchować, ponieważ zaczynam dyżur dopiero po 15. Wzięłam prysznic i wskoczyłam w wygodne dresy. Zeszłam na dół i zrobiłam sobie śniadanie. 
 W pewnym momencie rozdzwonił się mój telefon. Jak się okazało, był to gość z warsztatu, w którym zostawiłam swojego Coppera. Miałam przyjechać tam koło drugiej, czyli odbiorę samochód zaraz przed pracą. Jak dobrze w końcu odzyskać swoje maleństwo! 
 Przez połowę dnia zdążyłam wysprzątać cały dom. W końcu trzeba było to zrobić, bo nigdy nie wiadomo kiedy rodzice zdecydują się na nalot. Trzeba sprawić wrażenie, że żyjemy w czystym i pachnącym domku. Zawsze przy takich wizytach, naszych w Arenys de Mar lub ich w Barcelonie, słyszeliśmy tylko jedną gadkę, że mamy już po 26 lat, a nadal nikogo nie mamy. To już się stało tradycją. 
  Przed drugą, przebrałam się i zamówiłam taksówkę. Po piętnastu minutach, gdy kierowca zaparkował samochód, tuż obok pojazdu, pojawił się samochód mojego brata. Wysiadł z niego Gerard. Pomachałam do brata, a on zrobił to samo i odjechał. 
   - Czyżby po samochód? - zaśmiałam się do przyjaciela, całując go w policzek. 
   - No! Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę! - uśmiechnął się. 
   - Ty masz gorzej nawalone w głowie na punkcie swojego samochodu niż ja! - wybuchnęłam śmiechem. 
   - Tak, śmiej się ze mnie, śmiej! - oburzył się i objął mnie ramieniem. Razem ruszyliśmy w stronę warsztatu. Na parkingu stały oba nasze samochody, obok siebie. - Pięknie to wygląda. - westchnął. 
   - Oj ty głupku. - zaśmiałam się i weszliśmy do budynku.

ZOE

   - Idę na komisariat po tą moją nieszczęsną torebkę. Jeżeli najdzie Cię ochota, to poucz się tej matmy. Jeśli tak dalej pójdzie, to czekają na ciebie zdawki w sierpniu. - oznajmiłam.
  - Spokojnie, jakoś sobie poradzę. - odpowiedziała i zniknęła w swoim pokoju.
Droga na komendę zajęła mi jedynie dwadzieścia minut. Podeszłam do odpowiedniego pokoju i zapytałam czy mogę odebrać swoją zgubę. Jeden z policjantów odszukał ją w magazynie z rzeczami znalezionymi. Nie spodziewałam się, że znajdę tam jakieśkolwiek pieniądze. Przeszukałam dokładnie całe wnętrze torebki, ale znalazłam jedynie swoje dokumenty. Przynajmniej oszczędziłam sobie latania po urzędach i załatwiania tego wszystkiego. Wyszłam stamtąd jak najszybciej. Przygnębiają mnie takie miejsca, mam wrażenie, że za chwile coś się stanie, jakaś szarpanina, albo Bóg wie co.
Wracałam spokojnie do domu, okrężną drogą, nigdzie mi się nie śpieszyło, więc mogłam pozwolić sobie na miłą przechadzkę wzdłuż pobliskiego parku. Nie minęło nawet pięć minut a obok mnie stanęło białe Audii. Zza szyby wyłoniła się uśmiechnięta twarz Fabregasa. 
  - Może podwiesić Cię do domu ? - zaproponował.
  - Czemu nie? I tak plątam się bez celu tu w okolicy. - odpowiedziałam.
Cesc otworzył mi drzwi po stronie pasażera, a ja zajęłam wyznaczone mi miejsce obok niego.
  - Jeśli można spytać, to gdzie byłaś i dlaczego masz ze sobą dwie torebki ? - widzę, że dokładnie zlustrował mój ubiór.
  - Byłam na komisariacie po odbiór mojej zaginionej torebki. To dlatego. Wydaje mi się, że aż tak to chyba nie jestem zakręcona, żeby robić z siebie specjalnie pośmiewisko.
  - Może nie pośmiewisko, ale przyznaję trochę dziwnie to wygląda. - odpowiedział.
  - Może... Martwi mnie moja siostra Carmen.
  - Co z nią ? Stało się coś ? - zainteresował się.
  - Kiepsko u niej z matematyką. Dostaje coraz więcej jedynek. Wydaję mi się, że nie przejdzie. Potrzebuje jakiegoś korepetytora.
  - Ja mogę jej pomóc. Tak się składa, nie chwaląc się, jestem całkiem niezły z matmy.
  - Naprawdę ? Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę! - krzyknęłam i przytuliłam się do niego, ale nagle odskoczyłam, czasami się zapominam. - Przepraszam, to z emocji.
  - Nie ma sprawy. Teraz jestem już o w wiele lepszym humorze. - powiedział i puścił mi oczko. - Mogę zacząć nawet teraz, jeśli nie było by problemu.
  - No pewnie, że nie będzie. Już dzwonie do młodej, żeby się czasem z domu nie ruszała. - powiedziałam i wybrałam numer siostry.
Fabregas zaparkował swój samochód na parkingu niedaleko. Takie auto w takiej dzielnicy naprawdę robi wrażenie. To nie moja wina, że tylko tu udało mi się znaleźć w miarę tanie lokum. Dwupokojowe, ale zawsze to coś, dla nas w zupełności wystarcza.
  - Carmen! - krzyknęła otwierając drzwi do mieszkania.
  - Spokojnie, słyszałam cię już na klatce schodowej. - powiedziała a potem mnie wyminęła, żeby dokładnie przyjrzeć się swojemu nowemu nauczycielowi.
  - Francesc Fabregas, ale możesz mówić mi po prostu Cesc. - powiedział i wyciągnął dłoń w jej kierunku. Bez namysły szybko ją uścisnęła.
  - Skąd znasz jednego z najlepszych piłkarzy Barcelony?! - prawie krzycząc zwróciła się w moją stronę i przeszyła mnie swoim morderczym wzrokiem.
  - Tak jakoś wyszło. Nawet nie miałam pojęcia o tym. Poznałam go wtedy, gdy mnie okradziono. Dziewczyna z którą się zabrałam okazała się jego siostrą bliźniaczką. Potem auto się nagle zepsuło i przyjechał razem ze swoim przyjacielem, żeby zobaczyć co i jak. Przepraszam cię za nią. - zwróciłam się już szeptem w jego stronę.
  - Nic się nie stało, a ja wcale nie jestem aż taki dobry.
  - Wy idźcie już się uczyć, nie będę już przeszkadzać. - powiedziałam i zamknęłam się w swoim pokoju.
 Przez całe dwie godziny nie mogłam się na niczym skupić. Chodziłam z jednego kąta pokoju do drugiego, nie mogąc znaleźć miejsca. Co ja poradzę, że aż tak martwię się o moją młodszą siostrę? Chcę aby zdała w końcu cały materiał, a ta wredna ta wredna profesorka w końcu przestała jej utrudniać życie.

LIVIA

  Siedziałam sobie w biurze i uzupełniałam akta, mając obok siebie kubek z kawą. 
   - Livia, chodź! - krzyknął jeden z policjantów, który właśnie wbiegł do pomieszczenia, biorąc z biurka swoją broń. 
   - Co jest? - zapytałam. 
   - Marco z Alvaro mają jakąś akcję i nas potrzebują. - odparł i wybiegł. - Czekam na ciebie w samochodzie! - usłyszałam jeszcze i się zerwałam. Zabrałam swoje rzeczy i pobiegłam za nim na parking. 
  Okrążaliśmy jakąś ruderę, gdzie ktoś podobno uprowadził młodą kobietę w ciąży. Musieliśmy być podwójnie ostrożni. Dostaliśmy informacje, że wchodzimy do środka. Razem z Marco weszliśmy po woli tylnym wejściem. Usłyszeliśmy płacz i kobiecy krzyk. Podkradliśmy się bliżej. Facet ciągnął młodą brunetkę za włosy, a ta go prosiła żeby przestał. Jej brzuch wyglądał na jakiś siódmy miesiąc. Dziewczyna płakała, a ja czułam jak moje serce rozkrawa się na pół. Na Boga! Ona jest w ciąży! Jak on może tak postępować?! 
 Rozległ się huk, tak jak zwykle, zapowiadający wejście antyterrorystów. Zdezorientowany facet puścił dziewczynę, a ona podbiegła w moją stronę. Mężczyzna nagle wyjął pistolet zza pasa i wystrzelił. Dziewczyna upadła centralnie przede mną. Policjantom udało się ubezwłasnowolnić tamtego, ale ciężarna leżała na moich nogach. 
   - Dziecko... - szeptała. 
   - Wezwijcie pomoc! - krzyknęłam do kolegów. - Zaraz wszystko będzie dobrze. - odgarnęłam jej włosy z twarzy. 
   - Moje dziecko... - mruknęła i jej powieki się zamknęły. 
   - Nie zasypiaj! Słyszysz?! - mówiłam spanikowana. - Gdzie ta karetka?! - krzyczałam, czując jak po moich policzkach spływają łzy. 

  Siedziałam w biurze i wpatrywałam się w niewielkie akwarium, które stało w kącie na szafce. Patrzyłam na ryby pływające w kółko. Żyły... Cesc od zawsze chciał grać w piłkę nożną, a ja pracować w policji, biegać z pistoletem za bandziorami. Marzenie dziewczynki, które się spełniło, ale ominęłam jeden fakt. Policjant jest częstym świadkiem czyjejś śmierci. Właśnie dziś widziałam jak niczemu winna dziewczyna umiera, tuż przy mnie. To był wielki cios. Przynajmniej jedna wiadomość z tego była dobra. Karetka szybko zawiozła ją do szpitala i uratowali dziecko. Gdyby żyła, mogłaby teraz ściskać w ramionach swoją maleńką córeczkę. 
   - Livia. Ziemia do Livii. - zerwałam się, słysząc głos Marco. Spojrzałam na niego. - Jest już po dziesiątej. Zbieraj się. - rzucił mi moją kurtkę. - Wywalczyłem u komendanta jutro wolny dzień dla ciebie. - dodał. 
   - Nie musiałeś. - szepnęłam i wstałam. 
   - Musiałem. Dobrze pamiętam siebie po tym jak na mojej służbie zginął młody chłopak. - położył mi dłoń na ramieniu. - Uciekaj. - lekko się uśmiechnął. 
   - Dziękuję. - powiedziałam i wyszłam w kierunku wyjścia z komisariatu. Zeszłam po schodach i wyszłam na ulicę, oświetloną latarniami i reflektorami pojazdów. Zrobiłam kilka kroków i zobaczyłam swojego przyjaciela opartego o maskę mojego samochodu. - Co ty tu robisz? - zmarszczyłam brew i spojrzałam na Gerarda, trzymającego w ręce butelkę wody, ubranego na sportowo. 
   - Biegałem i pomyślałem, że spotkam cię gdy będziesz wychodzić z dyżuru. - uśmiechnął się szeroko, ale po chwili zmienił swój wyraz twarzy. - Liv, jesteś taka nieswoja. Stało się coś? 
   - Przytul mnie. - szepnęłam, a on bez niczego po prostu to zrobił. Rozpłakałam się jak mała dziewczynka. 
   - Hej, nie wiem co się stało, ale będzie dobrze, mała! - pocałował mnie w czubek głowy. 

***
Wszyscy chyba współczujemy Jordiemu z powodu przeciążenia mięśnia uda i życzymy szybkiego powrotu do zdrowia!
PS. Cesc robi karierę w TV i lansi się zdjęciami z One Direction. Chociaż ja osobiście zakochałam się w tym gifie *.*

PS2. (EDIT Coppernicana) MÓJ UKOCHANY CHOMIK ZNÓW NIE BĘDZIE GRAŁ ;C

piątek, 14 lutego 2014

Drugi: Pique, zamilcz!

 ZOE

Postanowiłam chwile odetchnąć na świeżym powietrzu. Wyszłam z domu i szłam przed siebie. Nie miałam obranego celu swojej podróży. Nogi zaprowadziły mnie do galerii. Co prawda nie miałam przy sobie żadnych pieniędzy, ale co szkodziło zajrzeć na parę minutek? Przeszłam przez duże obrotowe drzwi i od razu skierowałam się w stronę swojego ulubionego sklepu. Przechodząc obok jednego z nich zauważyłam dużą kartkę:
"Poszukujemy ekspedientki na pełny etat. Chętne osoby prosimy o zgłaszanie się do kierowniczki"
  - Najwyżej mnie nie przyjmą. - powiedziałam półgłosem i weszłam. Powędrowałam do kasy, która znajdowała się na samym końcu.
  - Dzień dobry. Chciałam się zapytać, czy posada ekspedientki jest nadal aktualna?
  - Tak, oczywiście. Witam, jestem kierowniczką. - odpowiedziała kobieta. - Szukamy kogoś z jakimś doświadczeniem. Pracowałaś już kiedyś jako kasjerka? - kontynuowała.
  - Naturalnie i to nie jeden raz.
  - A więc możesz od jutra zacząć okres próbny, jeśli przez dwa tygodnie będziesz się dobrze sprawować, zatrudnię Cię na stałe. - oznajmiła.
  - Dziękuje bardzo. Na pewno się Pani nie zawiedzie. - pożegnałam się jeszcze i opuściłam sklep.
Byłam taka szczęśliwa. W końcu znalazła prace, ale nie jako kelnerka, jak dotychczas tylko taką, jaką chciałam. Szłam wolno, nie zwracałam uwagi na ludzi. Nagle z naprzeciwka nadbiegł jakiś mężczyzna i wpadł we mnie. Oboje się przewróciliśmy. Po chwili dopiero zauważyłam, że na nim leżałam. Zaczął mnie z siebie spychać, aby jak najszybciej wstać. Niestety nie zdążył, bo jakby znikąd zjawiła się policja. Pomogli mi wstać, a tego mężczyznę zakuli w kajdanki. Przed moimi oczami pojawiła się znajoma postać.
  - Widzę, że doczekałaś się jakiejś ciekawej akcji. - zaczęłam.
  - Nic Ci się nie stało ? Wszystko w porządku ? - zapytała Livia.
  - Jest dobrze, naprawdę. Może będę miała parę siniaków, ale chyba nic po za tym.
  - No widzisz, w końcu jakoś wyrwałam się z tego biura. Moja pierwsza akcja udana, a wszystko tylko dzięki tobie. - mówiła.
  - Przesadzasz. Po prostu wpadł we mnie, na pewno byś go i tak złapała. - zapewniałam młodą policjantkę.
  - Ej a może wpadniesz do mnie dzisiaj, pogadamy. Mam informacje co do twojego zgłoszenia. - zaproponowała brunetka.
  - W takim razie dobrze. - odpowiedziałam.
  - Podjadę po Ciebie koło szesnastej! - krzyczała, gdy  ta już kierowała się ku wyjściu.
 Wróciłam do domu. Moja młodsza siostra znowu gdzieś wyszła. Całymi dniami tylko szwendała się po mieście ze swoimi przyjaciółmi. Popierałam to, ale kiedy oceny szły w dół nigdzie nie wychodziła, jedynie wolno było się uczyć. Chciałam, żeby osiągnęła coś w życiu. Na przeszkodzie do tego stała jedynie matematyka. Kompletnie nic z tego nie rozumiałam, a Carmen tym bardziej. Muszę jak najszybciej znaleźć dobrego i taniego korepetytora. Tylko gdzie?
 Dochodziła szesnasta. Szybko wskoczyłam w jakiś wygodny strój i wyszłam na ulicę. Nie musiałam długo czekać, bo zaraz zjawiła się Livia. Podróż nie trwała długo. Wjechałyśmy na długi podjazd. Moim oczom ukazał się ogromny apartament z basenem i prześlicznym ogrodem, o którym zawsze marzyłam. Gdy już miałyśmy wchodzić, nagle z domu wybiegł Fabregas.
  - Przepraszam, ale muszę lecieć na trening. Jestem już spóźniony. - powiedział i pocałował swoją siostrę w policzek, a mnie tylko podał rękę.
  - Co twój brat trenuje ? - zapytałam, gdy już znalazłyśmy się w środku.
  - Gra w nogę, w FC Barcelonie. - odpowiedziała i ruchem ręki wskazała na sofę.
  - Pewnie często bywasz na meczach ?
  - Czasami mi się zdarza. Mówi, że to dzięki mnie zawsze daje z siebie sto procent i jestem jego talizmanem szczęścia. - uśmiechnęła się i zajęła miejsce przy mnie.

LIVIA

  Długo rozmawiałyśmy. Znalazłyśmy jakby wspólny język. Zaprzyjaźniałyśmy się. Zoe opowiadała o swojej młodszej siostrze, rodzicach mieszkających w stolicy kraju, którzy tak samo jak one nie grzeszyli posiadaniem pieniędzy. Ja natomiast opowiedziałam nowej koleżance o swoim rodzeństwie, Cescu i Carlocie, o rodzicach, zwariowanym przyjacielu z dzieciństwa - Gerardzie. Rozmawiałyśmy również o innych ważnych i błahych sprawach jak na przykład pogoda, telewizja czy muzyka. Poleciłam jej także by nazajutrz odwiedziła ich komisariat, bo obiło mi się o ucho, że znaleźli jakąś torebkę w okolicach stacji w Arenys de Mar. Nic więcej nie wiedziałam.
 Jakiś czas później, do domu weszli chłopcy, Cesc w towarzystwie Gerarda.
   - Ja już się chyba będę zbierać. - zakomunikowała Zoe.
   - Już? - zapytałam zdziwiona.
   - Robi się późno, a poza tym Carmen siedzi sama w mieszkaniu. - uśmiechnęła się lekko.
   - No dobrze. Cesc daj kluczyki, odwiozę Zo.
   - Trzymaj, tylko mi go nie zepsuj. - wyjął je z kieszeni spodni.
   - Nie, nie musisz. Przejdę się. - zareagowała od razu blondynka.
   - Przestań. Odwiozę cię.
   - Serio, nie musisz. Poza tym, chciałabym się przejść. - puściła mi oczko.
   - W takim razie do zobaczenia. - uśmiechnęłam się i pożegnałam ją. Odprowadziłam ją do bramki posesji. Gdy wróciłam już do domu, w salonie zastałam już tylko Gerarda.
   - Gdzie mój brat? - zapytałam, rzucając się na kanapę, tuż obok obrońcy. Tak jak on, wbiłam wzrok w telewizor, gdzie akurat leciał jakiś motoryzacyjny program.
   - Poszedł do łazienki. - odparł. - Jenyy, dlaczego mój samochód tak nie jeździ?! - jęknął, wskazując na pojazd po drugiej stronie ekranu.
   - Ponieważ stoi sobie tuż obok mojego Coopera u mechanika? - odparłam ironicznie.
   - Ale gdyby nie pewna osoba, stałby sobie teraz na pojeździe. - mruknął.
   - Jak długo będziesz mi to wypominał?
   - Pewnie dopóki nie dostanę go z powrotem. Działającego. - wzruszył ramionami. - O! Identyczny jak moje Q7! - wskazał na ekran telewizora.
   - Geri przestań. - spojrzałam na niego błagalnie. Czasami był jak dziecko, ale takiego go uwielbiałam.
   - Bo co?
   - Bo jajco. Powiem Cescowi kto był twoją pierwszą dziewczyną, którą miałeś w łóżku. Na pewno go to zainteresuje i bardzo ucieszy. - wyszczerzyłam się, a ten momentalnie zamilkł. Zatriumfowałam, krzyżując ręce na piersi. Zawsze to działało. Kochałam te szantaże. Na początku, odpowiadał, że wtedy nie tylko on miałby przesrane, ale ja też. Słodko uśmiechałam i odpowiadałam 'Jestem jego ukochaną siostrą. Nic mi nie zrobi. Gorzej z tobą.' 
   - Okropna jesteś, wiesz? - zmierzył mnie wzrokiem. - Ale ja się odpłacę. - wziął do ręki jedną z ozdobnych poduszek i cisnął ją we mnie. 
   - Tak to sobie pogrywasz? - mruknęłam. - A masz! - zdzieliłam go poduchą po głowie. Zaczęliśmy się okładać tymi poduszkami. 
   - Dzieci, a może wam tak jeszcze klocki rozsypać i po smoczki polecieć, co? - nagle usłyszeliśmy głośny śmiech Francesca. - Co wy tu robicie? Kto tym razem zaczął? - pytał roześmiany. 
   - Ona! Zepsuła mi samochód i teraz mnie zgwałcić chciała! - palnął Geri, po czym uderzyłam go poduszką.
   - No chyba w twoich snach Geri! - zjechałam go wzrokiem. 
   - Gerard, ja nie wiedziałem, że masz sny erotyczne, w których pojawia się moja siostra. - nabijał się Cesc. 
   - Żyję z idiotami! - uderzyłam się w sam środek czoła. - I erotomanami! - dorzuciłam. 
   - No, my też cię kochamy. - Cesc puścił do mnie całusa, a ja przewróciłam oczami. 
   - Dobra, będę się zbierał... - Gerard wstał ze swojego miejsca i podszedł do Cesca, by podać mu dłoń. - Przyjedź jutro po mnie przed treningiem, tak jak dziś. - poprosił przyjaciela. 
   - Jasne. 
   - Bo gdyby nie...
   - Pique, zamilcz! Przypominam, że ja też swojego samochodu nie mam! - spiorunowałam tym razem swojego brata. 
   - Oj dobra, nie złość się, bo złość piękności szkodzi. - zaśmiał się i w biegu, ucałował mnie w czubek głowy. - Pa. - zawołał i wyszedł z naszego domu.
   - A tak właściwie, to co ty tyle w tej łazience robiłeś? - zapytałam po chwili swojego brata. 
   - No, bo... A co cię interesują moje wyprawy do łazienki? 
   - A tak pytam. Lubie być doinformowana, w końcu jesteśmy bliźniakami. Zawsze w łazience spędzasz maximum minutę! - zaśmiałam się. 
   - Bo przy...
   - Przyciąłeś?! - wybuchnęłam śmiechem. - Co?!
   - Ucho! - odparł ironicznie, a ja wstałam roześmiana i kręcąc głową, ruszyłam w stronę schodów.

***
Co jak co, jeżeli ma być walentynkowo to muszę przyznać, że oni są moją ukochaną parą! 

piątek, 7 lutego 2014

Pierwszy: Wdech i wydech

 LIVIA

Posiedziałam chwilę z rodzicami, którzy wypytywali o to co się dzieje w stolicy ich regionu, co u mnie i mojego bliźniaka, a później wyszłam z młodszą siostrą na spacer. Chciałam wyciągnąć od Carloty wszystko na temat jej nowego chłopaka, o którym wiedziałam na razie jako jedyna.
   - Livia, a ty kiedy w końcu sobie kogoś znajdziesz? - usłyszałam pytanie. - Ale tak na stałe, a nie na miesiąc.
   - Nie wiem. Jeszcze mam na to czas. - wzruszyłam ramionami.
   - Na co czekasz? Na księcia z bajki, który przyjedzie po ciebie na białym koniu? - zaśmiała się dwudziestodwulatka.
   - Ee, mi wystarczy jak będzie miał biały samochód. - zmarszczyłam nosek.
   - No wiesz, jednym przyjechałaś. Wszyscy wiedzą, że to samochód Gerarda.
   - I? - zapytałam. - To przecież nic nie znaczy. Często mi go pożycza gdy nasz braciszek ma humorki. - mówiłam.
   - Chyba za często. - poruszył brwiami Carlota.
   - Spadaj na drzewo, co? Albo szoruj pilnować Sergio, żeby ci go jakaś nie sprzątnęła! - zbulwersowałam się, a młodsza pokazała mi tylko język. Wybuchnęłyśmy śmiechem i obejmując się ramieniem, ruszyłyśmy w drogę powrotną do domu. Pomimo czterech lat, które nas dzieliły, na prawdę się rozumiałyśmy. Byłyśmy przyjaciółkami. Z resztą całą trójką byliśy tak wychowani. Niekiedy byliśmy dla siebie wredni i uciążliwi, ale gdyby było trzeba, skoczylibyśmy za sobą w ogień.
  Około dziewiętnastej znów zajęłam miejsce kierowcy w samochodzie Pique i obrałam powrotny kurs na Barcelonę. Jechałam autostradą, śpiewając równo ze słowami Daniego Martineza, z jednej z jego piosenek, z naciągniętymi na nos przeciwsłonecznymi okularami obrońcy, które znalazłam w schowku. Przejechałam już kawałek, gdy w pewnym momencie zauważyłam młodą dziewczynę, stojącą na poboczu z wyciągniętym kciukiem. Liczyła na stopa. Jechałam sama, więc towarzystwo nie zaszkodzi, a poza tym, tylko mi pomoże. Zatrzymałam Audi za blondynką, która od razu podbiegła do samochodu. Przeciągnęłam się by otworzyć jej drzwi od strony pasażera.
   - Jedziesz może do Barcelony? - usłyszałam lekko zziajany głos drobnej blondwłosej dziewczyny.
   - Masz szczęście, wsiadaj. - uśmiechnęłam się i zaprosiłam ją do środka, jednym ruchem ręki.
   - Dzięki ci wielkie. Na prawdę mnie ratujesz! - ucieszyła się.
   - Livia. - wyciągnęłam dłoń w jej kierunku, zanim ponownie wystartowałam.
   - Zoe. - odparła.
   - Więc Zoe, wracasz do domu czy może do kogoś jedziesz?
   - Wracam. Na stacji, jakiś idiota wyrwał mi z ręki torebkę i uciekł. Było praktycznie pusto, a ja bym go nie dogoniła. Portfel z pieniędzmi i dokumentami, telefon... Przepadło. - mruknęła, wbijając wzrok w szybę za którą przemijał kataloński krajobraz.
   - Przykro mi. - skrzywiłam się. - Może chcesz gdzieś zadzwonić? - wyjęłam z kieszeni swoją komórkę, nie odrywając wzroku od jezdni.
   - Jeżeli mogłabym, to do siostry. Nie chcę by się martwiła. - powiedziała niepewnie Zoe.
   - Pewnie, trzymaj. - uśmiechnęłam się, podając jej telefon. Z usłyszanej rozmowy wywnioskowałam, że siostra mojej pasażerki jest nieco młodsza i ma na imię Carmen.
   - Prócz siostry, masz jeszcze jakieś rodzeństwo? - zapytałam by jakoś kontynuować konwersacje, gdy tamta skończyła rozmowę.
   - Dzięki. - wskazała na telefon, chcąc mi go podać, ale pokazałam by ułożyła go w stojaku, przymocowanym do przedniej szyby. - Nie, mam tylko ją jedną. A ty? - uśmiechnęła się lekko.
   - Też mam młodszą siostrę, ale i także swojego bliźniaka.
   - Masz bliźniaka?! Musisz mieć ciekawie.
   - Taa, wnerwiający i z racji, że wyszedł na świat te dwadzieścia minut wcześniej, to myśli, że pozjadał wszystkie rozumy... - prychnęłam i przewróciłam oczami. - Ostatnio zepsuł mi mój samochód, a dziś nie chciał pożyczyć swojego! Ten wzięłam od naszego kumpla, którego zawsze biorę na litość. - zaśmiałam się na końcu.
   - To w takim razie masz dobrego kumpla. - uśmiechnęła się.
   - Wspaniałego. - odparłam wzdychając z kącikami ust, uniesionymi ku górze.
Wtedy samochód zaczął samowolnie zwalniać. Dziwne. Naciskałam na pedał gazu, ale to nic nie dawało.
   - Cholera, co jest?! - mruknęłam. Zjechałam na pobocze i zatrzymałam wóz. Znów przekręciłam kluczyk w stacyjce, zabuczał głucho i zgasł. Ponowiłam próbę i nic. To samo. - No jak?! - krzyknęłam zdenerwowana. Blondynka siedziała cicho i przyglądała mi się. - No genialne! - dodałam i sięgnęłam po swój telefon. Wybrałam numer i przyłożyłam komórkę do ucha, a drugą dłoń położyłam na kierownicy, wystukując nieokreślony rytm palcami. - No cześć braciszku... - zaczęłam niepewnie. - Mam pewien problem... Samochód stanął i nie chce jechać... Głupku, nie śmiej się tylko przyjedź! Jestem w mniej więcej w połowie drogi z Arenys de Mar do Barcelony... Czekam! - rozłączyłam się. 
   - I co teraz? - zapytała Zoe. 
   - Zaczekamy na naszego brata. - westchnęłam. 
  Jakieś dwadzieścia minut później podjechało pod nas srebrne Audi R8, z którego wysiadło dwóch mężczyzn. Jeden rozbawiony, a drugi przejęty. 
   - Mój samochód! Livia! Samochód! Co?! Się?! Stało?! - histeryzował. 
   - Gerard, spokojnie. Wdech i wydech. - położyłam dłoń na jego ramieniu. - Jechał, jechał i tak sobie nagle zaczął zwalniać i stanął! - wytłumaczyłam, a tamten nadal stał i ze zwieszoną miną wpatrywał się w samochód.
   - Ja nie jestem Cesc, ja nie zepsuję samochodu. - miauczał Francesc, naśladując mnie. 
   - Bo go nie zepsułam! Sam się zepsuł! Prawda Zoe?! - spojrzałam na dziewczynę. - A właśnie, to jest Zoe, a to mój brat Cesc i przyjaciel Gerard. - powiedziałam szybko.

ZOE

  - Miło mi poznać. - uśmiechnęłam się lekko, gdyż tamci stali przy zepsutym aucie.
  - Nic na to nie poradzimy. Trzeba będzie wezwać lawetę. - oświadczył przyjaciel Livii zamykając maskę swojego samochodu.
  - Ja zawsze przynoszę pecha. - powiedziałam prawie szeptem w stronę brunetki.
  - To wcale nie twoja wina. Geri nigdy nie oddaje swoich autek na przeglądy i widzisz jak to się kończy. - uspokajała mnie.
Pomoc zjawiła się po godzinie. Gerard załatwił wszystkie formalności i wszyscy wsiedliśmy do srebrnego Audi.
  - A więc Zoe gdzie mieszkasz ? - zapytał braciszek mojej nowej znajomej.
  - Mieszkam na obrzeżach. To już niedaleko. Możesz mnie tu zaraz wysadzić. - powiedziałam.
  - No coś ty nie wygłupiaj się, Cesc podwiezie Cię pod same drzwi. Nie pozwolę Ci włóczyć się wieczorem po ulicy. - oświadczyła brunetka.
  - Naprawdę nie musicie. Poradzę sobie.
  - Ależ trzeba. Jak moglibyśmy zostawić Cię na środku ulicy. - teraz z kolei zabrał głos Gerard.
  - Gdzie mam teraz skręcić ? - zapytał mężczyzna za kółkiem.
  - Teraz w prawo. - odpowiedziałam.
Poinstruowałam chłopaka jak dojechać do mojego mieszkania. Gdy auto zatrzymało się przed moim "apartamentem",   pożegnałam się ze wszystkimi, a Livia wcisnęła mi do ręki karteczkę ze swoim numerem telefonu. Poczekałam aż samochód zniknie mi z oczu i dopiero wtedy weszłam do mieszkania.
  - Martwiłam się o Ciebie. - powiedziała młodsza siostra stojąc w drzwiach.
  - Przepraszam, ale tej dziewczynie, która mnie podwoziła auto nawaliło. Musiałyśmy czekać na pomoc drogową. - odpowiedziałam.
  - A co z twoją torebką i pieniędzmi ? Zgłosiłaś to już na policję ? - dopytywała się.
  - Zrobię to jutro. Mam za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Jestem bardzo zmęczona. Wykąpie się i wskakuje do łóżeczka. - powiedziałam i ucałowałam Carmen w policzek.
  Obudziłam się dość wcześnie. W nocy śnił mi się Cesc - brat nowo poznanej dziewczyny. Potraktowałam to jako zwykły przypadek. Nie myślałam o żadnym przeznaczeniu albo i innych głupotach, które mogłyby zaprzątać mi głowę. Byłam skupiona tylko na jednym - zgłoszeniu wczorajszej kradzieży. Zrobiłam szybko śniadanie z resztek, które pozostały w lodówce. Carmen jeszcze spała, a nie miałam sumienia, żeby ją budzić, więc wyszłam po cichu i udałam się w stronę najbliższej komendy policji. Weszłam po schodkach prowadzących do głównego wejścia. W recepcji powiedzieli, gdzie będę mogła znaleźć to czego szukałam. Udałam się na drugie piętro. Stanęłam przed szklanymi drzwiami na których widniał napis "Do spraw kradzieży i napaści.
Pchnęłam ciężkie drzwi i zajęłam miejsce w kolejce. Kiedy już w końcu doczekałam się na swoją kolej, minęło czterdzieści minut.
  - Chciałam zgłosić kradzież ... - zaczęłam, ale zacięłam się gdy przed sobą ujrzała Livię. Z początku nie zwracałam uwagi na osobę, która zajmowała się tymi sprawami, a teraz mocno się zdziwiłam.
  - Ooo... Hej - powiedziała.
  - Cześć. Widzisz chciałabym zgłosić ta wczorajszą sprawę. Bardzo mi na tym zależy. - mówiła.
  - Postaram się jakoś tym zająć. Możesz na mnie liczyć.
  - Od dawna tu pracujesz ? - spytałam.
  - W zasadzie już prawie rok. Odbywam tu coś w rodzaju stażu. Jedynie na co mogę narzekać, to to, że całymi dniami przesiaduje w biurze, ale tu mi dobrze. - odpowiedziała i lekko się uśmiechnęła.
  - Zostawię Ci numer mojej młodszej siostry. Jeśli będzie coś wiadomo, to zadzwoń. - oznajmiłam.
Pożegnałam się jeszcze i wróciła do domu. Carmen jeszcze smacznie spała, a ja postanowiłam odpalić swojego laptopa i poszukać jakiś ofert pracy. Nie miałam nadziei na to, że szybko coś się znajdzie.
___________________________
Dzisiaj Nataleczka śmigała pierwszy raz na nartach i było naprawdę super! Jestem okropnie zmęczona i wszystko mnie boli, ale było warto!