LIVIA
Rano gdy się obudziłam mojego brata
już nie było. Pewnie wyciskał ostatnie poty na treningu, kiedy ja
mogłam sobie poleniuchować, ponieważ zaczynam dyżur dopiero po
15. Wzięłam prysznic i wskoczyłam w wygodne dresy. Zeszłam na dół
i zrobiłam sobie śniadanie.
W pewnym momencie rozdzwonił się
mój telefon. Jak się okazało, był to gość z warsztatu, w którym
zostawiłam swojego Coppera. Miałam przyjechać tam koło drugiej,
czyli odbiorę samochód zaraz przed pracą. Jak dobrze w końcu
odzyskać swoje maleństwo!
Przez połowę dnia zdążyłam
wysprzątać cały dom. W końcu trzeba było to zrobić, bo nigdy
nie wiadomo kiedy rodzice zdecydują się na nalot. Trzeba sprawić
wrażenie, że żyjemy w czystym i pachnącym domku. Zawsze przy
takich wizytach, naszych w Arenys de Mar lub ich w Barcelonie,
słyszeliśmy tylko jedną gadkę, że mamy już po 26 lat, a nadal
nikogo nie mamy. To już się stało tradycją.
Przed drugą, przebrałam się i
zamówiłam taksówkę. Po piętnastu minutach, gdy kierowca
zaparkował samochód, tuż obok pojazdu, pojawił się samochód
mojego brata. Wysiadł z niego Gerard. Pomachałam do brata, a on
zrobił to samo i odjechał.
- Czyżby po samochód? -
zaśmiałam się do przyjaciela, całując go w policzek.
- No! Nawet nie wiesz jak
bardzo się cieszę! - uśmiechnął się.
- Ty masz gorzej nawalone
w głowie na punkcie swojego samochodu niż ja! - wybuchnęłam
śmiechem.
- Tak, śmiej się ze
mnie, śmiej! - oburzył się i objął mnie ramieniem. Razem
ruszyliśmy w stronę warsztatu. Na parkingu stały oba nasze
samochody, obok siebie. - Pięknie to wygląda. - westchnął.
- Oj ty głupku. -
zaśmiałam się i weszliśmy do budynku.
ZOE
- Idę na komisariat po tą
moją nieszczęsną torebkę. Jeżeli najdzie Cię ochota, to poucz
się tej matmy. Jeśli tak dalej pójdzie, to czekają na ciebie
zdawki w sierpniu. - oznajmiłam.
- Spokojnie, jakoś sobie
poradzę. - odpowiedziała i zniknęła w swoim pokoju.
Droga na komendę zajęła mi jedynie
dwadzieścia minut. Podeszłam do odpowiedniego pokoju i zapytałam
czy mogę odebrać swoją zgubę. Jeden z policjantów odszukał ją
w magazynie z rzeczami znalezionymi. Nie spodziewałam się, że
znajdę tam jakieśkolwiek pieniądze. Przeszukałam dokładnie całe
wnętrze torebki, ale znalazłam jedynie swoje dokumenty.
Przynajmniej oszczędziłam sobie latania po urzędach i załatwiania
tego wszystkiego. Wyszłam stamtąd jak najszybciej. Przygnębiają
mnie takie miejsca, mam wrażenie, że za chwile coś się stanie,
jakaś szarpanina, albo Bóg wie co.
Wracałam spokojnie do domu, okrężną
drogą, nigdzie mi się nie śpieszyło, więc mogłam pozwolić
sobie na miłą przechadzkę wzdłuż pobliskiego parku. Nie minęło
nawet pięć minut a obok mnie stanęło białe Audii. Zza szyby
wyłoniła się uśmiechnięta twarz Fabregasa.
- Może podwiesić Cię do domu
? - zaproponował.
- Czemu nie? I tak plątam się
bez celu tu w okolicy. - odpowiedziałam.
Cesc otworzył mi drzwi po stronie
pasażera, a ja zajęłam wyznaczone mi miejsce obok niego.
- Jeśli można spytać, to
gdzie byłaś i dlaczego masz ze sobą dwie torebki ? - widzę, że
dokładnie zlustrował mój ubiór.
- Byłam na komisariacie po
odbiór mojej zaginionej torebki. To dlatego. Wydaje mi się, że aż
tak to chyba nie jestem zakręcona, żeby robić z siebie specjalnie
pośmiewisko.
- Może nie pośmiewisko, ale
przyznaję trochę dziwnie to wygląda. - odpowiedział.
- Może... Martwi mnie moja
siostra Carmen.
- Co z nią ? Stało się coś ?
- zainteresował się.
- Kiepsko u niej z matematyką.
Dostaje coraz więcej jedynek. Wydaję mi się, że nie przejdzie.
Potrzebuje jakiegoś korepetytora.
- Ja mogę jej pomóc. Tak się
składa, nie chwaląc się, jestem całkiem niezły z matmy.
- Naprawdę ? Nawet nie wiesz,
jak bardzo się cieszę! - krzyknęłam i przytuliłam się do
niego, ale nagle odskoczyłam, czasami się zapominam. - Przepraszam,
to z emocji.
- Nie ma sprawy. Teraz jestem
już o w wiele lepszym humorze. - powiedział i puścił mi oczko. -
Mogę zacząć nawet teraz, jeśli nie było by problemu.
- No pewnie, że nie będzie.
Już dzwonie do młodej, żeby się czasem z domu nie ruszała. -
powiedziałam i wybrałam numer siostry.
Fabregas zaparkował swój samochód na
parkingu niedaleko. Takie auto w takiej dzielnicy naprawdę robi
wrażenie. To nie moja wina, że tylko tu udało mi się znaleźć w
miarę tanie lokum. Dwupokojowe, ale zawsze to coś, dla nas w
zupełności wystarcza.
- Carmen! - krzyknęła
otwierając drzwi do mieszkania.
- Spokojnie, słyszałam cię
już na klatce schodowej. - powiedziała a potem mnie wyminęła,
żeby dokładnie przyjrzeć się swojemu nowemu nauczycielowi.
- Francesc Fabregas, ale możesz
mówić mi po prostu Cesc. - powiedział i wyciągnął dłoń w jej
kierunku. Bez namysły szybko ją uścisnęła.
- Skąd znasz jednego z
najlepszych piłkarzy Barcelony?! - prawie krzycząc zwróciła się
w moją stronę i przeszyła mnie swoim morderczym wzrokiem.
- Tak jakoś wyszło. Nawet nie
miałam pojęcia o tym. Poznałam go wtedy, gdy mnie okradziono.
Dziewczyna z którą się zabrałam okazała się jego siostrą
bliźniaczką. Potem auto się nagle zepsuło i przyjechał razem ze
swoim przyjacielem, żeby zobaczyć co i jak. Przepraszam cię za
nią. - zwróciłam się już szeptem w jego stronę.
- Nic się nie stało, a ja
wcale nie jestem aż taki dobry.
- Wy idźcie już się uczyć,
nie będę już przeszkadzać. - powiedziałam i zamknęłam się w
swoim pokoju.
Przez całe dwie godziny nie
mogłam się na niczym skupić. Chodziłam z jednego kąta pokoju do
drugiego, nie mogąc znaleźć miejsca. Co ja poradzę, że aż tak
martwię się o moją młodszą siostrę? Chcę aby zdała w końcu
cały materiał, a ta wredna ta wredna profesorka w końcu przestała
jej utrudniać życie.
LIVIA
Siedziałam sobie w biurze i
uzupełniałam akta, mając obok siebie kubek z kawą.
- Livia, chodź! -
krzyknął jeden z policjantów, który właśnie wbiegł do
pomieszczenia, biorąc z biurka swoją broń.
- Co jest? - zapytałam.
- Marco z Alvaro mają
jakąś akcję i nas potrzebują. - odparł i wybiegł. - Czekam na
ciebie w samochodzie! - usłyszałam jeszcze i się zerwałam.
Zabrałam swoje rzeczy i pobiegłam za nim na parking.
Okrążaliśmy jakąś ruderę,
gdzie ktoś podobno uprowadził młodą kobietę w ciąży.
Musieliśmy być podwójnie ostrożni. Dostaliśmy informacje, że
wchodzimy do środka. Razem z Marco weszliśmy po woli tylnym
wejściem. Usłyszeliśmy płacz i kobiecy krzyk. Podkradliśmy się
bliżej. Facet ciągnął młodą brunetkę za włosy, a ta go
prosiła żeby przestał. Jej brzuch wyglądał na jakiś siódmy
miesiąc. Dziewczyna płakała, a ja czułam jak moje serce rozkrawa
się na pół. Na Boga! Ona jest w ciąży! Jak on może tak
postępować?!
Rozległ się huk, tak jak
zwykle, zapowiadający wejście antyterrorystów. Zdezorientowany
facet puścił dziewczynę, a ona podbiegła w moją stronę.
Mężczyzna nagle wyjął pistolet zza pasa i wystrzelił. Dziewczyna
upadła centralnie przede mną. Policjantom udało się
ubezwłasnowolnić tamtego, ale ciężarna leżała na moich nogach.
- Dziecko... - szeptała.
- Wezwijcie pomoc! -
krzyknęłam do kolegów. - Zaraz wszystko będzie dobrze. -
odgarnęłam jej włosy z twarzy.
- Moje dziecko... -
mruknęła i jej powieki się zamknęły.
- Nie zasypiaj! Słyszysz?!
- mówiłam spanikowana. - Gdzie ta karetka?! - krzyczałam, czując
jak po moich policzkach spływają łzy.
Siedziałam w biurze i
wpatrywałam się w niewielkie akwarium, które stało w kącie na
szafce. Patrzyłam na ryby pływające w kółko. Żyły... Cesc od
zawsze chciał grać w piłkę nożną, a ja pracować w policji,
biegać z pistoletem za bandziorami. Marzenie dziewczynki, które się
spełniło, ale ominęłam jeden fakt. Policjant jest częstym
świadkiem czyjejś śmierci. Właśnie dziś widziałam jak niczemu
winna dziewczyna umiera, tuż przy mnie. To był wielki cios.
Przynajmniej jedna wiadomość z tego była dobra. Karetka szybko
zawiozła ją do szpitala i uratowali dziecko. Gdyby żyła, mogłaby
teraz ściskać w ramionach swoją maleńką córeczkę.
- Livia. Ziemia do Livii.
- zerwałam się, słysząc głos Marco. Spojrzałam na niego. - Jest
już po dziesiątej. Zbieraj się. - rzucił mi moją kurtkę. -
Wywalczyłem u komendanta jutro wolny dzień dla ciebie. - dodał.
- Nie musiałeś. -
szepnęłam i wstałam.
- Musiałem. Dobrze
pamiętam siebie po tym jak na mojej służbie zginął młody
chłopak. - położył mi dłoń na ramieniu. - Uciekaj. - lekko się
uśmiechnął.
- Dziękuję. -
powiedziałam i wyszłam w kierunku wyjścia z komisariatu. Zeszłam
po schodach i wyszłam na ulicę, oświetloną latarniami i
reflektorami pojazdów. Zrobiłam kilka kroków i zobaczyłam swojego
przyjaciela opartego o maskę mojego samochodu. - Co ty tu robisz? -
zmarszczyłam brew i spojrzałam na Gerarda, trzymającego w ręce
butelkę wody, ubranego na sportowo.
- Biegałem i pomyślałem,
że spotkam cię gdy będziesz wychodzić z dyżuru. - uśmiechnął
się szeroko, ale po chwili zmienił swój wyraz twarzy. - Liv,
jesteś taka nieswoja. Stało się coś?
- Przytul mnie. -
szepnęłam, a on bez niczego po prostu to zrobił. Rozpłakałam się
jak mała dziewczynka.
- Hej, nie wiem co się
stało, ale będzie dobrze, mała! - pocałował mnie w czubek głowy.
***
Wszyscy chyba współczujemy Jordiemu z powodu przeciążenia mięśnia uda i życzymy szybkiego powrotu do zdrowia!
PS. Cesc robi karierę w TV i lansi się zdjęciami z One Direction. Chociaż ja osobiście zakochałam się w tym gifie *.*
PS2. (EDIT Coppernicana) MÓJ UKOCHANY CHOMIK ZNÓW NIE BĘDZIE GRAŁ ;C
Ojej! Ja też nie umiem matmy i chętnie skorzystam z pomocy takiego korepetytora. Tylko pozazdrościć Carmen. Livia przeżyła koszmarny dzień w pracy. Niestety jej zawód nie należy do najłatwiejszych i pewnie nie raz zobaczy czyjąś śmierć. Dobrze, że będzie mogła liczyć na swojego ukochanego przyjaciela Gerarda. Czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńPique jaki opiekuńczy! :**
OdpowiedzUsuńCzesiu jak nauczyciel! No nie mogę! :)
Mistrz! :*
Czekam na więcej! :)