ZOE
Poplątałam się chwilę po korytarzu
to w jedną, to w drugą stronę. Podeszłam do drzwi pokoju, w
którym przebywała moja siostra i położyłam rękę na klamce. W
tej samej chwili, ktoś pociągnął za nią, a w drzwiach zobaczyłam
roześmianą twarz Fabregasa.
- Przestraszyłeś mnie ! –
odskoczyłam do tyłu.
- Oto chodziło. Szkoda, że nie
widziałaś swojej miny. To ja powinienem się wystraszyć. –
powiedział
- Bardzo śmieszne. Powiedz
lepiej jak poszła nauka. – szybko zmieniłam temat.
- Carmen jest naprawdę zdolna,
ma podstawy i rozumie zadania. Brakuje jej tylko tego aby ktoś
naprowadził ją na dobra drogę, a potem jest w stanie rozwiązać
zadanie. Nie jest to może jakiś wysoki poziom, ale daje radę. –
oznajmił i uśmiechnął się w kierunku swojej uczennicy.
- Szczerze mówiąc myślałam,
że jest gorzej. Naprawdę się cieszę, że miałeś ochotę i czas,
żeby jej pomóc. Nie wiem jak Ci się odwdzięczę…
- Mogłabyś mnie gdzieś
zaprosić. Wiesz jakieś kino, dyskoteka, restauracja… –
wymieniał po kolei.
- Ej, ej nie zapędzaj się tak
Fabregas. Jak coś wykombinuję to dam znać. – odpowiedziałam.
- Odprowadzisz mnie do auta ? Ta
klatka schodowa jest naprawdę ciężka do ogarnięcia, nie wiem czy
sobie z tym sam poradzę . – powiedział, a ja popatrzyłam na
niego jak na głupka i ciężko westchnęłam.
- Niech Ci będzie, ja się tam
ciemności nie boje.
- Ciemności ? To tu nie ma
światła ? Teraz to już obowiązkowo musisz iść razem ze mną ! –
krzyknął i pociągnął mnie w stronę wyjścia.
Jakoś bez większych problemów i
pisków Cesca udało nam się wyjść na ulice. Oparł się o maskę swojego samochodu,
skrzyżował ręce na piersi i lekko uśmiechał się w moją stronę.
- Wyglądasz jak pedofil z tym
uśmieszkiem. – skwitowałam go i wybuchłam śmiechem.
- Dziękuję naprawdę. Taki mam
już zwyczaj, to jest tak zwany mój podryw "na głupka" –
odpowiedział.
- Nie chce nic mówić, ale
chyba coś na mnie to nie zadziałało…
- A skąd wiesz, że stosowałem
go na Ciebie ? Dopiero za twoimi plecami szła pewna pani. –
powiedział pewny siebie.
- Od tej matmy chyba Ci się w
oczach dwoi. Omamów słuchowych i wzrokowych to jeszcze nie mam. –
oznajmiłam i ruszyłam w kierunku swojego mieszkania.
- Idziesz tak sobie bez
pożegnania? Nie ładnie tak Zoe…
- Dobranoc Cesc. –
powiedziałam nie odwracając się w jego stronę.
- Do zobaczenia. – usłyszałam
jeszcze za sobą cichy głos Fabregasa.
LIVIA
Gerard podwiózł mnie pod dom mój i
mojego bliźniaka. Przez całą drogę się wcale nie odzywałam, a i
też Pique nie zaczynał rozmowy. Czasem potrzeba mieć kogoś
blisko, nawet jeżeli chcesz posiedzieć w ciszy.
- Zabito ciężarną
dziewczynę na moich oczach. - mruknęłam, gdy zatrzymał coopera na
podjeździe. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Lekarze na szczęście
zdołali uratować dziecko. - dodałam, spoglądając w dół.
- Nie wiem co mam
powiedzieć. - szepnął. - Przykro mi, Livia.
- Sama chciałam pracować
w policji, więc muszę się do tego przyzwyczaić. - odparłam. -
Jeżeli chcesz to jedź samochodem do domu, bo już późno, a ja i
tak mam jutro wolne.
- Okaj, ale i tak cię
odprowadzę.
- Jestem już dużą
dziewczynką, Gerard, a poza tym mam kilka kroków do drzwi. -
uśmiechnęłam się lekko.
- Ale i tak nie masz nic
do gadania. - wyszczerzył się i wysiadł, obchodząc samochód.
Otworzył mi i podał dłoń, pomagając wysiąść. Zaprowadził
mnie do domu. Weszliśmy do środka, było ciemno, ale nie
zaświecałam światła, bo rzadko to robiłam, gdy wracałam o tej
porze. Po prostu ciemność mi nie przeszkadzała.
- Dziękuję Geri. -
szepnęłam i wtedy poczułam jak przygarnia mnie do siebie i zamyka
w swoich silnych ramionach.
- Nie ma za co. -
usłyszałam. - Będzie dobrze. - dodał i pocałował mnie w czubek
głowy, a wtedy z otwartej kuchni, znad wysepki zapaliło się
światło.
- Co to za miłosne sceny?
- niby się zaśmiał, ale w jego wyrazie twarzy widziałam też coś
dziwnego.
- Myślałam, że już
śpisz. - mruknęłam i oderwałam się od przyjaciela.
- Nie, jakoś nie mogłem
zasnąć - odparł Cesc.
- To ja będę zmykać. -
Pique kiwnął głową. - Samochód przywiozę ci rano, dobra?
Trening i tak mamy przesunięty na wieczór. - dodał i pomachał
Cescowi. Wyszedł.
- Ja od razu idę się
położyć. - powiedziałam. - Miałam ciężki dyżur. - upiłam
trochę wody ze szklanki brata, która stała obok niego.
Rano oczywiście gdzieś wcięło
Francesca, ale tak zwykle bywało. Gdy nie miał porannego treningu,
gdzieś wybywał i rzadko się spowiadał gdzie idzie. Ja siedziałam
na dole i czekałam, gdy Gerard przywiezie mi samochód, więc gdy
tylko zajechał to nawet nie dałam mu z niego wysiąść tylko od
razu kazałam mu jechać do szpitala.
- Livia, coś się stało?
Coś cię boli?! - zaczął panikować i mi się przyglądać.
- Nie, ze mną wszystko w
porządku. Naprawdę. - uśmiechnęłam się lekko. - Chciałabym tam
pojechać i zobaczyć jak z tym dzieckiem tej dziewczyny.
- Dzięki Bogu, bo mnie
wystraszyłaś! - odetchnął z ulgą. - Bardzo się tym wszystkim
przejęłaś. - dodał i odpalił silnik.
- Bo ta dziewczynka
została praktycznie sama na świecie. Nie ma nikogo.
- Jeżeli tak jest to
pewnie od razu trafi do adopcji, a wiele par właśnie chce takie
maleństwo. - spojrzał na mnie. - Z resztą, dziecko zawsze ma ojca.
- Ojcem był ten co
strzelał, więc uwierz, że prawa się mu nie należą. -
powiedziałam ostrzej.
- No dobra, to już
jedziemy. - dodał i wyjechał na główną drogę. Na miejscu
byliśmy niedługo później. Do środka wszedł ze mną i pomógł
mi szukać oddziału z noworodkami.
- To ta dziewczynka. -
wskazała nam pielęgniarka, która zaprowadziła nas do szyby, przez
którą było widać dzieci w inkubatorach.
- A wszystko z nią w
porządku? - zapytałam.
- Jest wcześniakiem, ale
jest zdrowa. Musi tu oczywiście chwilę poleżeć pod obserwacją
lekarzy, ale mamy nadzieję, że będzie dobrze i znajdzie się ktoś,
kto się nią zaopiekuje. - skinęła głową.
- Czyli jednak idzie do
adopcji? - zainteresował się Pique.
- Matka zmarła, a sama
pani komisarz mówiła, że ojciec pójdzie do więzienia. - wskazała
na mnie. - Wszystko właśnie na to wskazuje.
- Rozumiem. - skinęłam
głową.
- Ja już muszę iść do
swoich obowiązków. Mogą państwo jeszcze tu zostać, ale niedługo,
dobrze? - powiedziała, a my oboje skinęliśmy głowami. Odeszła,
stukając swoimi grubymi podeszwami.
- Te wszystkie dzieci są
takie maleńkie i bezbronne. - mruknęłam cicho.
- Każde z nas takie było.
- zaśmiał się obrońca.
- Nie Gerard, ty zawsze
byłeś wielkoludem! - pokazałam mu język.
- No wiesz?! - udał
oburzenie.
- No wiem. - szturchnęłam
go w ramię i znów spojrzałam na środkowy inkubator z dziewczynką.
- Pewnie gdybym była jeszcze troszkę starsza, miała narzeczonego
albo męża to zastanowiłabym się mocno nad tym, żeby ja
adoptować. Spójrz jaka jest śliczna! - uśmiechnęłam się
szeroko.
- Każde dziecko w tym
wieku jest takie samo!
- Gerard! Nie, nie jest
takie samo! - spiorunowałam go wzrokiem.
- Kobiety... - pokręcił
głową. - Chcesz jeszcze zostać? - zapytał po chwili.
- Nie, możemy iść. -
uśmiechnęłam się lekko. - Chciałam tylko sprawdzić co z tą
dziewczynką.
- To może dasz się
gdzieś zaprosić? Na jakieś śniadanie na przykład, bo umieram z
głodu? - objął mnie ramieniem, a drugą ręką pogładził się po
swoich brzuchu.
- Masz szczęście, bo ja
też jeszcze nie jadłam. - uśmiechnęłam się. - To chodźmy.
ZOE
Długo zastanawiałam się nad
wybraniem numeru do Fabregasa. Przez głowę przechodziły mi
najróżniejsze myśli. Wahałam się nad wciśnięciem guzika
odpowiadającego za wybranie połączenia. Mógł być na treningu,
albo gdzieś z Gerardem, może spał lub robił coś naprawdę
ważnego.
W końcu zdecydowałam się i wybrałam jego numer. Jeśli jest zajęty to ma pecha. Ja więcej razy nie mam zamiaru dzwonić.
- Cześć Zoe. Więc w końcu dzwonisz, żeby mnie gdzieś zaprosić ? - usłyszałam jego roześmiany głos.
- Mylisz się, dzwonie, żeby zaproponować Ci wyjście do dyskoteki. To jest propozycja, a nie zaproszenie. - powiedziałam.
- Ale, że tak sami ? Nie wydaje Ci się to podejrzanie? - zapytał.
- I znowu pudło Fabregas. - odpowiedziałam pewnie. - Chcę, aby Livia też przyszła. A ! I Gerard też będzie mile widziany.
- On to na pewno nie przepuści takiej okazji. - powiedział.
- Może być przyszły piątek ? - zaproponowałam.
- Mam bardzo napięty grafik. Trzeba będzie przesunąć parę spotkań... - mówił.
- To jeśli naprawdę nie możesz, to będę musiała zadowolić się towarzystwem twojej siostry i twojego przyjaciela oraz jakichś nowo poznanych kolesi. - powiedziałam z sarkazmem.
- Będę na pewno. Przyjedziemy po Ciebie. A jak tam u Carmen ? Zdała ten test ? - zapytał.
- Dzisiaj dopiero napisała. Oceny dopiero w przyszłym tygodniu. Jak źle jej pójdzie to zwalę to na Ciebie.
- Chciałabyś ! Jeśli twoja siostra będzie potrzebować jeszcze jakich korków z matmy to możesz śmiało dzwonić. - zaproponował.
- W takim razie w najbliższym czasie możesz spodziewać się ode mnie telefonu. Do zobaczenia w piątek.
- Już nie mogę się doczekać! - powiedział i się rozłączył.
W końcu zdecydowałam się i wybrałam jego numer. Jeśli jest zajęty to ma pecha. Ja więcej razy nie mam zamiaru dzwonić.
- Cześć Zoe. Więc w końcu dzwonisz, żeby mnie gdzieś zaprosić ? - usłyszałam jego roześmiany głos.
- Mylisz się, dzwonie, żeby zaproponować Ci wyjście do dyskoteki. To jest propozycja, a nie zaproszenie. - powiedziałam.
- Ale, że tak sami ? Nie wydaje Ci się to podejrzanie? - zapytał.
- I znowu pudło Fabregas. - odpowiedziałam pewnie. - Chcę, aby Livia też przyszła. A ! I Gerard też będzie mile widziany.
- On to na pewno nie przepuści takiej okazji. - powiedział.
- Może być przyszły piątek ? - zaproponowałam.
- Mam bardzo napięty grafik. Trzeba będzie przesunąć parę spotkań... - mówił.
- To jeśli naprawdę nie możesz, to będę musiała zadowolić się towarzystwem twojej siostry i twojego przyjaciela oraz jakichś nowo poznanych kolesi. - powiedziałam z sarkazmem.
- Będę na pewno. Przyjedziemy po Ciebie. A jak tam u Carmen ? Zdała ten test ? - zapytał.
- Dzisiaj dopiero napisała. Oceny dopiero w przyszłym tygodniu. Jak źle jej pójdzie to zwalę to na Ciebie.
- Chciałabyś ! Jeśli twoja siostra będzie potrzebować jeszcze jakich korków z matmy to możesz śmiało dzwonić. - zaproponował.
- W takim razie w najbliższym czasie możesz spodziewać się ode mnie telefonu. Do zobaczenia w piątek.
- Już nie mogę się doczekać! - powiedział i się rozłączył.
***
Słowa zbędne *.*